Rok 2563. Podniebna kolej sunie szybko, mijając wierzchołki wieżowców. Zza zakrętów ujawnia się kolejno olbrzymi, trójgłowy słoń, wielkie ledowe okna i tysiące krzyżujących się aut. Wychodzimy. Każda ulica tutaj ma swój niepowtarzalny zapach. Mijamy ulicę waniliową, cedrową, imbirową. A potem przyszedł czas na ulice, których zapachów wolę nie pamiętać. Brzmi to trochę jak opis książki science-fiction? Nie. To Bangkok 2020 i ja. Pierwszy raz w Azji, pierwszy raz w Tajlandii. Czego się można spodziewać po tym niezwykle różnorodnych kraju? Oto gotowy plan na 10-dniową podróż.
One night in Bangkok
Do Bangkoku dotarliśmy o 15:00 (polecam wziąć od razu na lotnisku darmową mapkę miasta, z zaznaczonymi największymi atrakcjami), szybki prysznic i lecimy na podbój miasta. Z racji wcześnie zachodzącego słońca (ok. 18:30-19:00), pierwszego dnia w Bangkoku wybraliśmy nocne zwiedzanie. Na pierwszy ogień poszło China Town oraz wszystkie dobrodziejstwa tej dzielnicy. Lody kokosowe w skorupce, tajski ramen i ostrość przypraw. Ile stoisk, tyle zapachów, uliczny hałas i rozpędzone samochody. Żeby przejść całą ulicę bez większych przystanków potrzeba około 1,5 godziny, ale kto nie chciałby zrobić sobie zdjęcia pod pięknymi, czerwonymi lampionami zawieszonymi wysoko nad głowami bazarowiczów.
Po drodze do hotelu minęliśmy bramy China Town oraz świątynię chińską, pięknie oświetloną i mieniącą się od złota. Pech chciał, że wieczór zakończyliśmy poznając tę mniej turystyczną część Bangkoku, wracając do hotelu. Przeprawialiśmy się przez śmierdzącą kanałem rzeczkę, co rusz mijaliśmy fruwające dookoła śmierci, spotkaliśmy karaluchy. Generalnie, mało przyjemne przeżycia. Niestety, taka jest rzeczywistość. Im dalej od atrakcji turystycznych tym gorzej i trzeba mieć tego świadomość.
Bramy China Town
Drugim punktem wieczoru, na który się już nie załapaliśmy jest Baiyoke Sky Tower. Punkt widokowy, który robi wrażenie, większe niż paryska wieża Eiffla, szczególnie w nocy, kiedy cały Bangkok jest oświetlony. Wstęp na Sky Tower kosztuje 400 THB.
fot. captainkimo.com
Bangkok miasto świątyń
W drugi dzień w stolicy wjechaliśmy z klimatem świątyń. A jest co oglądać - Bangkok dorobił się ich aż 400. Wcale nie jest powiedziane, że tylko te najpopularniejsze robią największe wrażenie. Pierwszą świątynią, którą zwiedziliśmy była Wat Ratchabophit. Do dziś pamiętam ten zapach kadzideł, granitową posadzkę, mnichów siedzących na schodach i ludzi modlących się do wielkiego złotego buddy. Wychodząc ze świątyni można było zawiesić na złotym drzewku banknot przyczepiając go dodatkowo spinaczem. Z kolei w świątyni, w ofierze można było złożyć zestawy edukacyjne dla mnichów oraz rzeczy pierwszej potrzeby. I tak w koszu znajdowały się przybory do pisania, podstawowe środki higieniczne i książki.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi409NTNql4MkwNRy3eKhGBxXA8Ybr_8HloqwpKdQMK7T1LPeL1f4Jl89rjADg2GzGm4FmAj3Ku8CdediSlYa2L6uHaN7iyeBn6LwbyoaL9VPGBsc5yCt3YCxnrVKP2Z3wJwHh2zCfdVoSz/s1600/Projekt+bez+tytu%25C5%2582u%25282%2529.jpg)
Minęliśmy dwie kolejne ozłocone świątynie, zmierzając w kierunku Grand Palace, czyli wielkiego kompleksu świątynno-pałacowego. Kiedyś Pałac służył jako rezydencja króla, a dziś to miejsce przyciąga turystów głównie za sprawą jednej ze świątyń - Wat Phra Kaew, czyli Świątyni Szmaragdowego Buddy. Bilet kosztuje 700 THB - w cenę biletu wliczony jest pokaz tradycyjnego tańca tajskiego. Miejsce urokliwe, ale większe wrażenie zrobiło na mnie Ancient City, o którym piszę niżej.
Jedna ze świątyń w Grand Palace
Wychodząc z Pałacu w śmiesznych alladynkach w słoniki skierowaliśmy się pieszo w stronę Wat Pho, kolejnej pięknej świątyni. Bilet wstępu kosztował nas 100 THB. Żeby dostać się do kolejnej atrakcji - Wat Arun, przepłynęliśmy tramwajem rzecznym za 4 Bahty od osoby, za trwający dosłownie kilka minut rejs, na zachodni brzeg Menamu.
Jeden w korytarzy w Wat Pho
Tego samego dnia, wieczorem mieliśmy lot na Phuket, dlatego po kolacji skierowaliśmy się w stronę lotniska Don Mueang, oddalonego o jakieś 30 km od centrum. Stąd odbywa się najwięcej lotów międzykrajowych, a sam Bangkok to punkt transferowy. Przed wyjazdem staraliśmy się wybrać loty wieczorne/nocne, tak żeby nie tracić dnia. Bardzo polecam taki system. Z racji korków warto wyjechać na lotnisko nieco wcześniej niż się powinno - trzeba mieć około 3 godziny zapasu.
Pierwszy od góry to Leżący Budda, Posąg w GP oraz Budda w Wat Pho
Będąc w niektórych miejscach na Phuket można odnieść wrażenie, że wyspa jest bardziej rosyjska niż tajska. Takie było moje pierwsze odczucie, zwłaszcza po wejściu na najpopularniejsze zatłoczone plaże.
Moim zaskoczeniem okazała się jednak piękna, strzeżona plaża blisko lotniska - Nao Yang Beach. Gładziutki piasek delikatnie otulał nasze stopy, oceaniczna woda była ciepła, a leżakując oglądaliśmy sobie lądowanie samolotów. Plaża marzenie! Zdecydowanie piękniejsza od Surin i Kemali. Paradoksalnie NYB położona jest w parku narodowym, dlatego pobierana jest opłata i to całkiem wysoka (200 THB) za plażing tam. Opłatę można było ominąć w bardzo prosty sposób - przechodząc przez część z restauracjami, które częściowo znajdowały się na plaży.
Przechadzając się wzdłuż Nao Yang Beach doszliśmy do bardziej turystycznego punktu z restauracjami, gdzie zatrzymaliśmy się na Roti - tajskie naleśniki i ryż na słodko podawany w ananasie. Cały dzień plażowania wystarczył nam, żeby naładować akumulatory i następnego dnia wstać o 4 nad ranem w oczekiwaniu na wschód słońca na Samet Nangshe.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOm-z1stXshBBx7uLyYWmQDfeJY5aLr-uO-jKvSofrhy4ku8V69I7ynKdVgN3LNBdtgXsvUuPj_D-_5IKkdgflShT-BQNJLPymHFTSAtZ5Dq30NLkdYgmHuc_NgGiphzuKnVplBz5KjQgz/s1600/20200203_122334.jpg)
Takie wschody słońca szanuję
Opcja wstawania o 4 nie przypadła mi do gustu WCALE, ale koniec końców było warto się poświęcić. Cały pejzaż zapierał dech w piersiach, a zdjęcia nawet nie są w stanie oddać uroku tego miejsca. Teraz wiem jak wygląda raj!
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjF88Qyx9askGxSfTzD2Rlz5mSsH5JMsBYYWJId7_2EgQuXqNV9ft0Cpbzb8ioC7pHHV5x7ZuymFPxOpImBBvPUe6i-Z34tiUlxfwmDDWtMeYZ_cepzm-G5EKHH4lpyEhFgl8mIfbFr9Jp3/s1600/Projekt+bez+tytu%25C5%2582u%25286%2529.jpg)
Za wejście na szczyt płaci się 30 THB. Jeśli ktoś jest wyjątkowo leniwy i ma słabą wydolność może poprosić o podwiezienie na górę. Lecz, gdy nie strasznie Ci jest 400m przewyższenia na odcinku 1 kilometra trasy w dżungli to w 10-15 minut znajdziesz się, z lekką zadyszką, na szczycie. Świetną opcją na spędzenie więcej czasu na Samet Nangshe jest wynajęcie namiotu lub domku na górze. Można spędzić tam cały dzień fotografując dzikość Tajlandii. Gwarantuję, że każdy fotograf byłby w 7 niebie.
Po powrocie z Samet Nangshe, należała nam się chwila drzemki, ale zaraz potem pojechaliśmy na podbój kolejnych plaż. Po Phuket najlepiej poruszać się wynajętym skuterem lub autem - szybko, sprawnie i stosunkowo tanio. Wypożyczając auto na 1 dzień dla 2 osób, musisz liczyć 1800 THB (kwota razem z paliwem). Na im więcej dni wynajmiesz auto tym cena jest niższa.
Pitstop w Ancient City
Kolejny dzień w Bangkoku, oczekując na lot do Chiang Mai, poświęciliśmy na coś, moim zdaniem, niezwykłego i wartego uwagi. Gdybym mogła wybrać jeszcze raz, od tego rozpoczęłabym swoją przygodę z kulturą i architekturą tajską. Muang Boran - bo tak brzmi tajska nazwa tego miejsca - to muzeum na wolnym powietrzu, w którym znajdują się repliki najważniejszych budowli architektonicznych w dziejach Tajlandii.
Jednak niech moja oschła definicja tego miejsca Cię nie zmyli. Wchodząc, a raczej wjeżdżając rowerem do Starożytnego Miasta, przenosisz się do zupełnie innego świata - pełnego słońca, kwiatów, pięknych ogrodów, harmonii i potężnych ozłoconych budowli. Oczywiście nie wszystkie są złote. W zależności od epoki znajdziesz tam też kamienne pagody, drewniane łodzie czy posągi buddy.
Za wstęp do Ancient City zapłacisz 700 THB, w cenę wliczony jest audiobook i rower, a także coś w rodzaju dużego melexa. Objechanie całego kompleksu, z zatrzymaniem na zdjęcia zajmuje około 4 godziny. Od 16:00 bilet kupisz za połowę ceny (350THB), ale na zwiedzanie ma się już tylko 2 godziny, bo o 18, jak większość atrakcji w Bangkoku, muzeum jest zamykane.
Dzikość północy, czyli Chiang Mai i okolice
W odróżnieniu od Bangkoku powiedziałabym, że Chiang Mai jest z jednej strony swojskie, a z drugiej bardziej zadbane. Jeden dzień na zobaczenie miasta w zupełności wystarczy. Później polecam oddać się naturze.
Co zatem warto zobaczyć w Chiang Mai? Przede wszystkim trzy piękne świątynie Doi Suthep położoną na wzgórzu, Gold Temple (Wat Phra Singh) oraz Chiang Man. Każda, choć posiada pewne elementy wspólne, jest jedyna w swoim rodzaju. A takie święte miejsca dla buddystów są tam na każdym kroku.
Wieczorem po obchodzie świątyń przyszedł czas na rozluźnienie. I wcale nie miałam na myśli alko-trunków. Na obolałe po cały dniu nogi wybraliśmy masaż tajski na Chiang Mai Night Market. Spodobała nam się opcja masażu stóp, pleców i ramion - 180THB za godzinę. Po masażu czuliśmy się całkowicie odprężeni, a jedyne czego nam brakowało to porządnie się najeść. Na szczęście na nocnym bazarku Chiang Mai, można nie tylko kupić pamiątki, ale również smacznie zjeść.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhCHjBdFsnricXMd7VaeOBmPO9nSoznKIjHm2ouoYwusxyPHVbfGwwbRSjYckdE0xdCKxaCkoN3jm_MZSmZeuQhaVVxWvOMha_UNwb7RmpcYtCanSaqFY30ACJMvuKZPU4E5tScH60TDmhL/s1600/20200206_163243.jpg)
Na bazarze została wydzielona strefa gastronomiczna z budkami z jedzeniem, do tego miejsce na zjedzenie tajskich przysmaków, chociaż nie mogło oczywiście zabraknąć kuchni z całego świata, w tym kebaba. Przy okazji około 19:30 załapaliśmy się na pokaz tradycyjnego tańca tajskiego.
Sanktuarium słoni
Jednym z moich celów podróżniczych do Tajlandii było odwiedzenie Sanktuarium dla słoni, gdzie zwierzęta żyją jak w rezerwacie - nie przywiązane do łańcuchów, nie zamknięte w klatce, nie można na nich jeździć. Oczywiście w pewnym stopniu są wytresowane przy pomocy jedzenia, dla którego zrobią wszystko. Słonie potrafią zjeść ponad 200 kg bananów, trzciny cukrowej i innych roślinek.
Tak się złożyło, że akurat jedna 13-letnia słonica była na półmetku ciąży i nosiła w swoich brzuchu już 80-cio kilowe słoniątko. Przeciętna waga słonicy indyjskiej to około 2,5 tony. Przytulenie się do takiego olbrzyma, dotknięcie jego szorstkiej skóry to poczucie bliskości.
Wycieczka do Sanktuarium była organizowana przez Tych Państwa. Zazwyczaj wygląda to tak, że organizatorzy odbierają Cię z hotelu, wpakowujesz się do vana z przyczepą, gdzie po dwóch stronach masz siedzenia odwrócone do siebie, jak w metrze. Nie jakieś tam luksusy, ale hej przygodo! Pokonujesz ponad godzinną, częściowo wyboistą drogę - pod koniec wjeżdżając na wzgórze, trzymasz się mocno modląc się, żeby nie wypaść z auta, które przecież nie ma drzwi. W końcu docierasz na miejsce i jak widzisz te słonie to tak jakbyś zobaczyła słodkie kotki na Instagramie. Mówisz WOW!
Oprócz możliwości pobycia kilka godzin ze zwierzętami, był też czas na relaks nad wodospadem i lokalne piwko. Po zjedzeniu lunchu, który przygotowali gospodarze, krótka drzemka i do hotelu.
Arabica na wzgórzu rosnąca
Pierwotnie zaplanowaliśmy, że w ostatni dzień w Chiang Mai wypożyczymy auto i pojedziemy do Sticky Waterfalls, ale na horyzoncie pojawiła się lepsza opcja, której nie przewidzieliśmy. Kolejna wycieczka, która kosztowała około 250 złotych zaprowadziła nas do dżungli, najwyższego punktu w Chiang Mai (2565 m n.p.m.) i innych atrakcji.
Podobnie jak w przypadku pierwszej wycieczki, czekaliśmy gotowi o 7 przed hotelem na wyprawę życia. W planie była kąpiel przy wodospadzie, odwiedzenie pagody na wzgórzu, zakupy na lokalnym bazarku połączone z lunchem, a na koniec wyczerpujący i jednocześnie satysfakcjonujący, 2-godzinny trekking przez dżunglę.
Naszym celem było dojście do jednej z górskich wiosek, gdzie kobiety zajmują się zbiorem dziko rosnącej kawy Arabici, jej suszeniem, paleniem i podawaniem turystom, co to nigdy kawy na oczy nie widzieli, oprócz tej sklepowej.
Być może 2-godzinny trekking może się wydawać komuś nudny, ale nic bardziej mylnego! Pierwszy raz w życiu zobaczyłam pola ryżowe, jaskrawozielonego węża odpoczywającego grzecznie na drzewie, 10-piętrowy wodospad, liany, na których można się było kołysać i roślin, które po dotknięciu same odchylały listki do dołu. Słowem: na nudę nie narzekaliśmy, a świeża kawa na szczycie przyrządzona przez lokalną mieszkankę smakowała wybornie.
Na pierwszy rzut oka wąż nie było tak widoczny i musieliśmy się trochę nagimnastykować, żeby go odpowiednio uchwycić
To był ostatni punkt naszej podróży, stamtąd już tylko samolotem do Bangkoku, a potem jakieś 17 godzin z powrotem do Polski. Pobyt w Tajlandii spędziłam wyjątkowo aktywnie, bez leżenia na plażach i wielkiego chillowania - to zostawiam na kolejny wypad do Azji!
Jeśli chcesz przeczytać wpis z większą ilością konkretów, pozostańmy w kontakcie, o tutaj. Część druga już niedługo, a w niej praktyczne porady, kuchnia tajska, dokładnie opisany budżet i wydatki.
Komentarze
Prześlij komentarz