To będą historie z życia wzięte. Zaczerpnięte z najlepszego źródła - wspomnień moich bliskich. Kiedy słucham tych opowieści, niektóre historie już po raz kolejny, wciąż wraca do mnie pytanie: Czy moje życie wygląda tak jak powinno? Czy wystarczająco w nim prawdziwej przyjaźni, pokory, cieszenia się z małych rzeczy? Oto kilka moich, a może nawet Twoich "problemów" oraz wytłumaczenie, dlaczego wcale nimi nie są.
Denerwujesz się na swój standard życia. Marudzisz, że nie masz kasy na jedzenie w restauracjach. Posłuchaj tego.
- Bardzo często z wujkiem, kiedy nie było nic słodkiego, a zazwyczaj nie było, moczyliśmy chleb w wodzie i posypywaliśmy cukrem. Pytam: Po co moczyliście chleb?
- Żeby cukier się roztopił i nie spadł z chleba.
Na początku śmieję się, że dobry patent, po czym poważniejsze i myślę sobie: Damn, jak dobrze, że ja mogłam jeść tiki-taki, kasztanki, chleb z masłem i dżemikiem albo Milkę Oreo.
Logowanie do życia. Zabawy. Nie jakieś tam gierki, wirtualna rzeczywistość. GTA się chowa.
- Pierwszy telewizor pojawił się na świetlicy w '65. Jaki to był szał - Czterej Pancerni i Pies na okrągło. Pewnego razu nauczycielka nie wpuściła mnie i kolegi na oglądanie serialu, a przecież tylko na to cały dzień czekaliśmy. Mieliśmy może po 7-8 lat. A wiadomo, że wtedy do głowy przychodzą rozmaite pomysły. Wzięliśmy procę, poszukaliśmy odpowiednich kamieni i wybiliśmy nauczycielce wszystkie gęsi z podwórka. Szczęśliwie dla nas, w tamtym czasie były we wsi rozboje, dlatego nikt nie podejrzewał nas o to. A my? Nacięliśmy wewnętrzną stronę naszych dłoni i przysięgliśmy sobie na krew, że się nie wydamy.
Mówisz, że nie masz w co się ubrać? Teraz już będziesz miał zawsze.
1) Między mną a wujkiem jest tylko 5 lat różnicy. Musieliśmy się wymieniać wszystkim, jak ja szedłem w trzewikach do kościoła to on musiał czekać, aż wrócę. Spodniami też się wymienialiśmy, nie było, że coś jest Twoje, a coś moje.
2) To było jeszcze przed II wojną światową. Jak chodziłam do szkoły miałam tylko jedną sukienkę i fartuszek - on był obowiązkowy. Kiedyś wracając do domu przez krzaki, rozdarłam ją sobie na tyłku. I co tu teraz zrobić? Jutro szkoła, a nic innego do ubrania nie miałam. Rozcięłam sukienkę w połowie, tak, że tył sukienki był przodem, zakrytym pod fartuszkiem, a potem przewiązałam gumką talię, żeby spódnica zrobiona z sukienki mi nie zlatywała. Jakoś trzeba było sobie radzić.
Mamo jak nie dostanę na Mikołaja najnowszego Playstation albo skutera to będę niegrzeczny!
Na święta czekało się bardzo, pomagało się w przygotowaniach, a dopiero potem zasłużona porcja barszczu i ryby lądowała na talerzu. Św. Mikołaj był w tamtych czasach bardzo wymagający. My, małe dzieci, przestraszone nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Trzeba było odmówić pacierz bez zająknięcia i pogadać ze staruszkiem z brodą. Do dziś pamiętam, że poznałem przebranego za św. Mikołaja wujka. Po gumiakach. On z kolei wytłumaczył się, że pożyczył kalosze od wujka Staszka - "bo widzisz drogie dziecko, jaka za oknem pogoda".
Co dostaliśmy? Jedną pomarańczę i cukierki - skromnie. Nie było pieniędzy na więcej, a i tak cieszyliśmy się niesamowicie.
Powiesz - żyjemy w innych czasach. Tym bardziej teraz - kiedy wszystkiego mamy na pęczki, powinniśmy się czasem zatrzymać i popatrzeć na swoje słowa, gesty, działanie. Niech życie w innych, lepszych czasach nie będzie dla nas przekleństwem, tylko szansą.
Mówisz, że nie masz w co się ubrać? Teraz już będziesz miał zawsze.
1) Między mną a wujkiem jest tylko 5 lat różnicy. Musieliśmy się wymieniać wszystkim, jak ja szedłem w trzewikach do kościoła to on musiał czekać, aż wrócę. Spodniami też się wymienialiśmy, nie było, że coś jest Twoje, a coś moje.
2) To było jeszcze przed II wojną światową. Jak chodziłam do szkoły miałam tylko jedną sukienkę i fartuszek - on był obowiązkowy. Kiedyś wracając do domu przez krzaki, rozdarłam ją sobie na tyłku. I co tu teraz zrobić? Jutro szkoła, a nic innego do ubrania nie miałam. Rozcięłam sukienkę w połowie, tak, że tył sukienki był przodem, zakrytym pod fartuszkiem, a potem przewiązałam gumką talię, żeby spódnica zrobiona z sukienki mi nie zlatywała. Jakoś trzeba było sobie radzić.
Mamo jak nie dostanę na Mikołaja najnowszego Playstation albo skutera to będę niegrzeczny!
Na święta czekało się bardzo, pomagało się w przygotowaniach, a dopiero potem zasłużona porcja barszczu i ryby lądowała na talerzu. Św. Mikołaj był w tamtych czasach bardzo wymagający. My, małe dzieci, przestraszone nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Trzeba było odmówić pacierz bez zająknięcia i pogadać ze staruszkiem z brodą. Do dziś pamiętam, że poznałem przebranego za św. Mikołaja wujka. Po gumiakach. On z kolei wytłumaczył się, że pożyczył kalosze od wujka Staszka - "bo widzisz drogie dziecko, jaka za oknem pogoda".
Co dostaliśmy? Jedną pomarańczę i cukierki - skromnie. Nie było pieniędzy na więcej, a i tak cieszyliśmy się niesamowicie.
*****
Powiesz - żyjemy w innych czasach. Tym bardziej teraz - kiedy wszystkiego mamy na pęczki, powinniśmy się czasem zatrzymać i popatrzeć na swoje słowa, gesty, działanie. Niech życie w innych, lepszych czasach nie będzie dla nas przekleństwem, tylko szansą.
Komentarze
Prześlij komentarz