Niesłychane, że drugą najsłynniejszą, zaraz po aktorce i
modelce B. Bardot, jest ta fikcyjna postać Bridget Jones, której ucieleśnieniem
stała się wspaniała Renée Zellweger. Po najsłabszej drugiej części trylogii
– „W pogoni za rozumem” – z przytupem weszła na ekrany kontynuacja tej bestsellerowej komedii.
Reżyser postanowiła przez 12 lat przytrzymać widzów w
niepewności o losy bohaterki, która mimo upływu czasu nadal pozostała
singielką. Lecz z rumianej i nieco otyłej dziewczyny stała się prawdziwą, seksowną oraz spełnioną zawodowo kobietą po czterdziestce.
Tyle,
że 43. rocznicę swoich urodzin, tak jak w poprzednich seriach, znowu spędziła
sama. Jednak to, co stało się kilka dni po urodzinach zmienia życie Bridget
diametralnie, wręcz przyprawia ją o …mdłości. Po weekendowym wypadzie dziennikarki
z przyjaciółką, przypieczętowanym nocą spędzoną z przystojnym nieznajomym,
Bridget wraca do pracy, aby za kilka dni spotkać się ze swoim byłym, Markiem
Darcym (Colin Firth), podczas jednego z przyjęć i wejść z nim w romans. Bohaterka ma przed sobą dwóch potencjalnych
ojców swojego dziecka, których w zasadzie nie łączy ze sobą nic. To dwa
przeciwstawne światy – Mark Darcy – rozważny i powściągliwy oraz Jack Qwant (Patrick
Dempsey) – spontaniczny i zabawny. Tylko który z nich okaże się ojcem? Tym razem ostra rywalizacja
samców o względy została zastąpiona wzajemną troską o dobro nienarodzonego dziecka, z
drobnym jedynie przekomarzaniem się. Wszystko ukazane w czarujący sposób.
Ani na chwilę nie spojrzałam na zegarek podczas projekcji
całego filmu owiniętego ironią oraz humorem, który nie odstępował na krok od żadnej sceny komedii. Mistrzynią
drwiny stała się doktor Rawlings grana przez Emme Thompson (szerzej znana
widzom choćby z przygód „Harry’ego Pottera”, w którym
zagrała zwariowaną panią Sybille Trelawney). Choć reżyserka Shanon Maguire
zachowała błyskotliwą konwencję filmu, charakterystyczną dla kina brytyjskiego,
to jednak nie doszukacie się w nim wątków filozoficznych czy fabuły trudnej do
zrozumienia. Nie zmienia to faktu, że seria rozpoczynająca się od „Dziennika
Bridget Jones” nie jest klasykiem gatunku.
Dwanaście lat jakie dzieli dwie części miłosnych perypetii
Bridget Jones to duży przeskok technologiczny, którego nie dało się nie
zauważyć w ekranizacji powieści Helen Fielding. Zmiany i jeszcze raz zmiany. Kalendarz
w wersji papierowej został zastąpiony tabletem, telefon stacjonarny zamieniony
na iphone’a. W pierwszej scenie czterdziestolatka zmienia nawet ulubioną piosenkę
„All by myself” na hip-hopowe „Jump Around”. O świetnie dobrany soundtrack
zadbał Craig Armstrong. A jeśli już o muzyce mowa, to wszyscy fani Eda Sheerana
będą wniebowzięci, bowiem piosenkarz zagrał w filmie krótki epizod.
Brigdet jest postacią, z którą utożsamia się wiele kobiet.
Maja podobne problemy, ciągle zastanawiają się jak schudnąć, jak być spełnionym
zawodowo, aż w końcu jak założyć rodzinę. Film ten pokazuje zmagania
kobiety z jej własnym życiem łącznie z wszystkimi niepowodzeniami i wpadkami. Wcale nie jest to film przeznaczony
tylko dla kobiet, znajduje się tam przecież postać Marka i Jacka, którzy
próbują odnaleźć się w niecodziennej sytuacji. A jak cała trójka z niej
wybrnie? Przekonacie się idąc do kina.
*Zdjęcia przedstawiają kadry z filmu
*Zdjęcia przedstawiają kadry z filmu
Komentarze
Prześlij komentarz